piątek, 31 marca 2017

Historia Killing Joke

Czasem tak to już jest, że Detalli zachce się nowego konia. Wszyscy będą błagać, krzyczeć, kląć, wyzywać, ale ja będę nieprzebłagalna. W końcu musi nadejść ten dzień, w którym wyciąga się wszystkie zgromadzone księgi hodowlane, otwiera się strony internetowe z bazami i szuka. Szuka długo iż uporem by znaleźć idealną matką. Wiedziałam jakiego chciałam konia, wyjątkowego, nietuzinkowego, chodzącego WKKW, ale w niesamowity sposób. By koń chodził zgrabniej od innych, latał wyżej od innych, by był najlepszy z możliwych. Ojca już miałam wybranego – mój idealny *Pardon Me, mistrz torów crossowych, podbijacz parkurów i czworoboków. Piękny kasztan był niesamowicie zdolny i miał fantastyczny rodowód. Niesamowite geny ujeżdżeniowe płynące od samego *Norway’a CS i prawdziwą smykałkę do crossu, odziedziczoną od *Hellfire. Z takimi genami jak i samym skumulowaniem ich w Pardonie, to się po prostu musiało udać. Gdybyśmy tylko mieli idealną matkę. Nie chciałam żadnej ze znanych nam stajni, geny w Winter Mist już za bardzo się powtarzały a rodowody naszych koni dudniły od wielkich gwiazd. Chcieliśmy czegoś nowego. Wtem, zupełnym przypadkiem, znalazłam stadninę, w Australii, która oferowała wyźrebienie swoimi klaczami. W oko od razu wpadła mi przepiękna, srokata Just Joking. Szybko przyjrzałam się jej i jej rodowodowi. Klacz chodziła konkursy grand prix w skokach. Była niesamowita, to co robiła na parkurze, to jak go przejeżdżała, aż mi serce mocniej biło gdy to oglądałam. Niestety, po poważnej kontuzji prawej nogi nie mogła kontynuować kariery i stała się klaczą rozpłodową. Dała dwa źrebaki. Jusy In Case rozwijał swoją karierę skokową, chodził je na poziomie CC, powoli zmierzając w stronę CC1 i CS. Niesamowity karo-srokaty ogier. Drugie jej dziecko to klacz Joking n’Lought. Także rozwijała swą skokową karierę, znajdując się aktualnie na poziomie C. Ojciec Killing Joke – Joke for Joke, tak jak ona startował w konkursach grand prix, a matka Just Kidding chodziła skoki na poziomie C. Karierę przerwało jej nieplanowane pokrycie, po którym klacz już na dobre trafiła do hodowli. Z takim rodowodem i możliwościami Just Joking wydawała się idealna. Pojechałam więc do stajni, podpisałam niezbędne dokumenty, a dwa tygodnie później, pod czujnym okiem weterynarza, doszło do zapłodnienia klaczy.
Szóstego grudnia, w Mikołajki, zadzwonili do mnie, bym jak najszybciej przyjeżdżała, bo klacz rodzi. Stadnina nie była daleko, dojechałam więc bardzo szybko, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że prowadziłam jak wariatka. Just Joking była bardzo spokojna, doświadczona matka nie miała problemu przy porodzie, a na świat przyszła zdrowa, srokata klacz. Była silna, starała się z całych sił wstać od razu, gdy rozgryzła do czego służą jej te cztery patyki. I była także zawzięta, za każdym razem gdy się wywróciła, wstawała od razu, za każdym razem silniejsza. Może nie wyglądała na największą i najlepiej prosperującą, przyszłosciową gwiazdę, ale miała ten zapał i wolę walki. Widziałam to w jej oczach i każdym ruchu. Była idealna.
Wymyślenie odpowiedniego imienia było bardzo ważne. Zawsze przykładałam wagę do nadawanych imion, a już szczególnie gdy chodziło o dzieci Pardona, które po prostu musiały być idealne w każdym calu. Moje nowiutkie słoneczko miało być w przyszłości prawdziwą maszyną do wygrywania złotych pucharów, miała wręcz zabijać konkurencję swoimi umiejętnościami. A akurat wtedy czytałam po raz enty w swym życiu komiks Killing Joke. Przypomniałam sobie okładkę, ten tytuł. Od razu przypomniało mi się także, że to komiks kultowy. Tak kultowy jak miała być kiedyś moja klacz, zapadał w pamięć, wywierał wpływ, był fantastyczny i zabójczy. Tak oto i przepiękna srokatka dostała imię Killing Joke.
Nie spodziewaliśmy się żadnych problemów z nią związanych. Świetna matka przy odpowiedniej diecie, by przekazywać jak najwięcej składników odżywczych córce, wyśmienite geny, stała kontrola weterynaryjna i dużo miłości. Co mogło pójść nie tak? Właśnie ta świetna matka… była trochę zbyt świetna. Just Joking to, jak się okazało, wyjątkowo troskliwa klacz, która nie pozwoli, by ktokolwiek zrobił krzywdę jej nakrapianemu maleństwu. Zbliżenie się do klaczki było praktycznie nie możliwe, bo ryzykant od razu mógł się spotkać z zębami matki. Ciekawie było też, gdy chciało się je wyprowadzić na padok, Joking sprawiała wiele problemów przy zakładaniu ogłowia i wyprowadzaniu, bo myślała, że chcą skrzywdzić jej dziecko, że chcą je jej odebrać. A młodziutka Killing to wszystko obserwowała i się uczyła. Owszem, gdy udało się ją jakoś rozdzielić z matką, na wizytę weterynarza, lub przyzwyczajanie do sprzętu do czyszczenia, potrafiła być bardzo kochana i miła, jednak przy Joking stawała się odpychającą, małą potworą.
Klacz rosła jak na drożdżach, pięknie się rozwijała, jej mięśnie się wyrabiały, źrebakowaty wygląd powoli znikał a my mogliśmy zabrać ją do Winter Mist. Killing swoim wyglądem od razu podbiła serca pracowników, którzy już jakoś mniej przeciwstawiali się braniu tego cudeńka. Za późna, klacz już była moja i tylko moja. Co zresztą sama bardzo często pokazywała. Jako że przyzwyczaiła się do mojej obecności, darzyła mnie wielką sympatią i zaufaniem, mogłam ją głaskać, przytulać, czyścić, no robić wszystko. A ona sama chciała pieszczot i wyciągała w moją stronę ten swój pyszczalek. Jednak gdy ktokolwiek inny spróbował się zbliżyć, zmieniała się nie do poznania. Potrafiła nawet stanąć dęba, byle tylko ten ktoś sobie poszedł. Utrwaliło jej się zachowanie matki. Jej zachowanie doprowadziło do tego, że pracownicy ciągnęli słomkę, kogo akurat kolej na wyprowadzanie czy czyszczenie klaczy, gdy ja byłam na zawodach bądź przedłużających się treningach. No i dawała im łatwego zadania.

Zajeżdżenie jej nie było trudne, spodziewałam się dużych sprzeciwów, bryknięć, dzikich buntów i w ogóle wszystkiego, ale klaczy, na całe szczęście, nie takie rzeczy siedziały w głowie. Wystarczył spokój i trochę cierpliwości, by klacz przyjęła ogłowie, siodło a w końcu jeźdźca. Równie dobrze radziła sobie z nauką rozpoznawania sygnałów do trzech chodów podstawowych, chciała się pode mną uczyć, chodziła chętnie i próbowała, ucząc się rozczytywać wszystkie potrzebne pomoce. Jednak najbardziej pokochała skoki korytarzu, można powiedzieć, że tak latała, że aż nie wyrabiałam się z liczeniem na jakiej wysokości są akurat drągi, była niesamowita i rosła z niej niesamowita, sportowa klacz z ogromnym zapałem i sercem do tego co robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz